Drugą mundurkową fazę przeżyłam w szóstej klasie
podstawówki, kiedy zaczęłam słuchać Avril Lavigne (na usprawiedliwienie
przypomnę, że miałam tylko 12 lat). Ktoś ją jeszcze pamięta? To ta odjazdowa "sk8er
girl" z krawatem na szyi i deskorolką pod pachą. A, i oprócz tego śpiewała
bardzo chwytliwe piosenki.
Później było harcerstwo, ale mama postawiła mi warunek, bo
kiedyś mój zapał był raczej słomiany, że mam chodzić na zbiórki co najmniej przez
rok i dopiero wtedy kupi mi całe umundurowanie. Wisi teraz w szafie i
przypomina o cudownych czasach spędzonych na obozach, o rajdach w lesie i o wspaniałych
Bieszczadach. Ma wyszyte na prawym rękawie sprawności, które zdobyłam, mnóstwo
naszywek z leśnych imprez, lilijkę, pagony, które sama wyszyłam… Trochę zżółkł
niestety, bo kiedyś moja babcia wyprała go z bluzą o takim kolorze, ale nadal
się w niego mieszczę, więc czasem zakładam go wieczorami dla mojego
narzeczonego…
Na studiach też nosiłam mundurek – jestem chemiczką, więc
bez kitla, okularów i rękawic nie mogłam wejść na pracownię. Ten uniform niestety
bardzo szybko plamiłam i dziurawiłam – w końcu miał spełniać głównie funkcję
ochronną, ale uwielbiałam (i w sumie nadal tak czasem robię) przechadzać się
korytarzem w rozpiętym kitlu tak, żeby poły łopotały jak peleryna.
Obecnie pracuje w branży, w którym, dzięki Bogu, obowiązuje biznesowy
dress code. Może to trochę oklepane, ale dla mnie nie ma nic bardziej
dziewczęcego, seksownego, eleganckiego i w dobrym guście (jednocześnie!) niż biała bluzka (nie
wyobrażam sobie życia bez nich), spódniczka (spodnie też ujdą) i czarne buty na
obcasie. Do takiego stroju, nawet marynarka jest zbędna, choć pięknie dopełnia
całość. Nawet, gdy nie muszę nigdzie iść wkładam jakąś luźną koszulę i do tego
nawet najzwyklejsze jeansy i trampki wyglądają stylowo. Po prostu lubię się tak
wozić!
żródło: www.pinterest.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz